"Fortepian"
Mam na imię Fryderyk. To imię
wymyśliła moja mama, która była wielką miłośniczką muzyki. Jej ulubionym
instrumentem był fortepian. Niestety mama zmarła kilka dni po moich
narodzinach. Nie pamiętam jej. Wszystkie informacje, jakie o niej posiadam,
uzyskałem od taty. Mój tata był w niej bardzo zakochany i nawet wiele lat po
jej śmierci nie potrafił znaleźć dla siebie odpowiedniego miejsca na tym
świecie. Błądził, czuł się zagubiony i nie wierzył już w magiczną moc tego
instrumentu.
Jego całym życiem był taniec.
Często opowiadał, jak w młodości każdą wolną chwilę spędzał na parkiecie, jak
wielką przyjemność sprawiało mu tańczenie samemu, bądź w parze. Dowiedziałem
się też, że zdobył kilka naprawdę wartościowych trofeów w swojej karierze. Tata
mówił też o tym, że jego marzenie o byciu zawodowym tancerzem nigdy się nie
spełniło z powodu poważnej kontuzji, której nabawił się, gdy miał kilkanaście
lat. Przez całe swoje życie kochał jednak muzykę.
To muzyka połączyła moich
rodziców, to dzięki niej między nimi pojawiła się miłość. Tata przypadkiem
trafił kiedyś na koncert mamy i od tej pory nie rozstawali się już na krok.
Śmierć mamy zmieniła jednak wszystko. W dniu, w którym odeszła, z naszego domu
zniknął też fortepian…tata nigdy nie powiedział, dlaczego zdecydował się na
taki krok…
Od najmłodszych lat tata
posyłał mnie na lekcje tańca. Gdy byłem naprawdę mały podobało mi się to i nie
czułem na sobie żadnej presji, ani oczekiwań z jego strony.
Mogłem na niego zawsze liczyć, zawoził mnie na lekcje tańca, jeździł też ze mną
na turnieje. Dość szybko odkryłem jednak, że na lekcje uczęszczałem, bo tak
chciał tata, a w zawodach brałem udział, bo tata tego ode mnie oczekiwał. Tata
niezmiennie bardzo się starał, żebym miał wszystko, co potrzebne, żeby móc w
pełni oddawać się realizacji planów i spełnianiu marzeń. Jak się później
okazało…jego planów i jego marzeń.
Po kilku latach ciągłej pracy
nad doskonaleniem umiejętności tanecznych, moje myśli, moje serce skierowały
się w innym kierunku. Droga, którą teraz chciałem podążać była także związana z
muzyką, jednak w nieco innym wymiarze. Na jej końcu widziałem ogromną salę
koncertową, tłumy publiczności skandującej moje nazwisko i stojący na tejże
sali przepiękny fortepian.
Wydobywający się z niego dźwięk
był magiczny. Barwa tego dźwięku była krystalicznie czysta. Połączenie dźwięku,
barwy i tonacji było czymś tak wyjątkowym, że nie mieściło się w jakichkolwiek
znanych mi ramach. Byłem dumny, że mogłem na nim grać. Niestety zdawałem sobie
sprawę, że to tylko moja wyobraźnia tworzyła te fantastyczne obrazy. Tylko w
mojej fantazji fortepian i ja tworzyliśmy harmonijną całość i stanowiliśmy
jeden organizm. Żyliśmy w symbiozie. Wierzyłem mocno w to, że kiedyś to wszystko urzeczywistni się. Póki co
jednak komponowałem w myślach. Jednym z pierwszych utworów był ten, który
powstał z myślą o moim tacie. Wierzyłem, że kiedyś zagram go tylko dla niego i
że będzie ze mnie dumny…
Niestety, pozostawało to
wyłącznie w sferze moich najgłębiej ukrytych pragnień. Byłem jeszcze dzieckiem
i to tata decydował o tym, co było dla mnie dobre, a co lepsze. Taki stan
rzeczy trwał jeszcze przez pewien czas, do okresu mojego dojrzewania. Zmienił
się wówczas nie tylko sam wygląd mojego ciała, ale i hierarchia potrzeb i
oczekiwań. Coraz bardziej wzrastało we mnie poczucie niesprawiedliwości i
jednocześnie dojrzewało przekonanie o własnej wartości. Kiedy skończyłem
piętnasty rok życia, zebrałem się na odwagę i przy pierwszej nadarzającej się
okazji, powiedziałem tacie o moich planach i chęci gry na fortepianie. Miałem
świadomość, że był to najmocniejszy mój sprzeciw względem taty i że tak
naprawdę nie miałem pojęcia, jak może on zareagować. Był naprawdę oszołomiony.
Wierzyłem jednak, że wkrótce ochłonie i wtedy zrozumie. Będzie wiedział, co zrobić,
co jest dla mnie najlepszym rozwiązaniem.
Tata nie wziął pod
uwagę moich argumentów. Nie chciał pogodzić się z myślą, że nie zostanę gwiazdą
parkietu, że życiowa droga, którą dla mnie wybrał, nie jest moją drogą.
Słyszałem coraz częściej, że jestem niewdzięczny, że on tyle dla mnie robi, że
spełnia moje zachcianki i że poświęca się dla mnie. Nie przyjmował wysyłanego
przeze mnie komunikatu, że droga, którą teraz kroczę prowadzi donikąd.
Ja chciałem być tylko
szczęśliwy. To było moje życie i choć wielu powie, że byłem jeszcze dzieckiem,
to znałem już dobrze własne potrzeby. Nie chciałem zgadzać się na takie
rozwiązanie, w którym kolejne dni mijają i uciekają, a w mojej pamięci
pozostają wyłącznie przykre wspomnienia z kolejnych dni wypełnionych po brzegi
tańcem. Zacząłem uciekać. Uciekałem w swój świat. Zamykałem się w sobie. Muzyka
była dla mnie najważniejsza.
Sytuacja nie zmieniała się.
Byłem coraz bardziej smutny, samotny i niespełniony. Taneczne sukcesy w żaden
sposób nie rekompensowały poczucia pustki i świadomości, że jestem tu i teraz,
ale moje życie biegnie gdzieś obok…że tracę czas, którego już nigdy nikt mi nie
zwróci. Nie potrafiłem odnaleźć sensu w tym, co robię każdego dnia. Nie
znajdowałem w tym żadnej logiki. Frustracja rzeczywistością wzrastała. Nikt
tego nie dostrzegał. Mój tata tego nie dostrzegał. Był zajęty rozmyślaniem, w
jaki sposób poprzestawiać meble w swoim pokoju, żeby móc umieścić w nim
wszystkie moje puchary i medale. Mój taniec był teraz całym jego życiem.
Trzy lata później odbył się
kolejny konkurs. W trakcie podróży na tenże turniej zatrzymaliśmy się całą
grupą w hotelu. Mój tata tym razem pozostał w domu. Wieczorem wyszedłem ze
swojego pokoju i zbiegłem po schodach na parter. Usłyszałem dobrze znany
dźwięk. Tak, to był fortepian. Moja miłość do muzyki odezwała się ze zdwojoną
siłą. Wiedziałem już, że to był znak. Znak od losu, że nie mogę porzucać
własnych marzeń, że droga, którą kroczę obecnie jest niczym ślepa uliczka, że
chcąc pozostać w zgodzie z własnym sumieniem, konieczne są radykalne zmiany. Na
wspomniany konkurs tańca ostatecznie nie dotarłem…telefonów od taty nie
odbierałem. Kontakt urwał się. Stało się to, co nigdy nie powinno mieć miejsca.
Było to jednak jedyne możliwe rozwiązanie.
Droga do szczęścia, do mojego
szczęścia prowadziła właśnie tędy. Odtąd mogłem spełniać się i podążać w
kierunku, w którym przez wiele lat chciałem zmierzać. Tak, zmierzałem w stronę
szczęścia, które trzymane było dotąd przez mojego tatę na uwięzi. Moje serce do
tej pory nie mogło rosnąć, było zamknięte w pilnie strzeżonym pomieszczeniu,
jakim były oczekiwania względem mojej osoby. Dopiero teraz to zrozumiałem.
Odważyłem się być reżyserem własnego życia. W scenariuszu uwzględniałem swoje
potrzeby. Stan mojego ducha był w coraz lepszej kondycji. Gra na fortepianie
sprawiała mi ogromną radość. Tworząc muzykę wkraczałem w inny wymiar. Tak, sam
stawałem się muzyką.
Wiedziałem już, że nie chcę
wracać do przeszłości. Znalazłem punkt zaczepienia, punkt, który prowadził mnie
we właściwym kierunku. Fortepian w moim nowym domu zajął miejsce w samym
centrum. To on był najważniejszy. Czułem wewnątrz siebie, że jestem spełniony.
Tak, byłem pewien, że jestem szczęśliwy. Każdy mój dzień przepełniony był
dźwiękiem, całą paletą jego barw. Odczuwałem ogromną radość w sercu. Żyłem pełnią życia i wierzyłem,
że tak będzie już zawsze.
Telefonów od taty było coraz
mniej. Niekiedy w skrzynce pocztowej znajdowałem od niego list. Nigdy nie
otworzyłem żadnego. Nie potrafiłem zebrać się na odwagę, żeby przeczytać jego
słowa, żeby w głowie znów usłyszeć jego głos. Bałem się wpuścić go do swojego
nowego świata. Bałem się, że znów będę spełniał tylko jego oczekiwania i będę
dostosowywać swoje plany do jego potrzeb. Nie chciałem tego. Nie teraz, kiedy
szczęście zapukało do moich drzwi.
Zdarzało się, co prawda, że
grając swoje melodie, zwłaszcza gdy były to nowe utwory, w mojej pamięci
pojawiały się wspomnienia. Niestety w żadnym z nich nie mogłem odnaleźć taty. Uważałem,
że to jakichś znak, że po tylu latach niespełnienia, brak kontaktu będzie teraz
pewnego rodzaju przykrą konsekwencją… dla niego. Nie wiem, w jakim celu to
robiłem, ale odczuwałem satysfakcję z tego, że on nie jest teraz z pewnością
szczęśliwy. Nie szukałem już bliskości z tatą. Nić porozumienia już dawno
została zerwana. Żyłem swoim życiem, w którym nie było już dla niego miejsca.
Zdałem sobie sprawę z tego, że przez całą swoją młodość, zawsze musiałem
wybierać. Był to wybór pomiędzy miłością do gry na fortepianie, a miłością do
taty. Dokonanie jakiegokolwiek wyboru było niemożliwe, bez przykrych skutków
dla którejś ze stron. Wiedziałem o tym. Zastanawiałem się, skąd u mojego taty
pojawiła się ta niechęć do gry na fortepianie, skąd niechęć do zgody na
spełnianie marzeń i skąd brak wsparcia z jego strony przy podążaniu przeze mnie
wybraną drogą? Czy kiedykolwiek to zrozumiem?
Minęło kilka lat, gdy skrzynce
pocztowej znalazłem pismo. Było to zawiadomienie o śmierci taty i o terminie
pogrzebu. Nie okazałem żadnych emocji, bo żadnych nie odczuwałem. Przez całą
moją młodość nauczyłem się, że ich nadmiar w niczym mi nie pomaga, a płacz nie
robił żadnego wrażenia…przynajmniej na moim tacie. Uznałem jednak, że jest to
ostatnia możliwość kontaktu z nim. Pojechałem i dotarłem na czas.
Ceremonia pogrzebowa odbyła się
w mojej rodzinnej miejscowości. Pożegnałem tatę. Gdy miałem wracać już do domu,
do swoich codziennych zajęć, postanowiłem po raz ostatni wstąpić do rodzinnego
domu. Gdy wszedłem, nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Na środku salonu stał
fortepian, taki sam model, na którym kiedyś grała mama, a na ścianach wisiały
wszystkie artykuły z gazet, w których zawarte były informacje o mojej
twórczości, koncertach i wydarzeniach związanych z moją muzyką. Na półce regału
stały wszystkie, wydane przeze mnie na przestrzeni lat, albumy.
Zalałem się łzami. Usiadłem
przy fortepianie i zagrałem utwór skomponowany dla mojego taty, gdy byłem
jeszcze dzieckiem. Zatraciłem się w tej muzyce całkowicie. W mojej głowie
pojawił się obraz taty, który wyciągnął do mnie ręce. Wpadliśmy sobie w
ramiona, a na niebie w tym czasie chmury zatańczyły tango…
Po powrocie do domu
przeczytałem wszystkie listy od taty, nadsyłane przez niego przez lata. Tak, teraz
już zrozumiałem…
Poplakalam sie...
OdpowiedzUsuń