"Wyrok"
Wczorajszy
świt. Znalazłem się w potrzasku. Wiedzieliście o tym i nikt nie zareagował.
Robiłem dobrą minę do złej gry. Odkryłem istotę problemu. Zrozumiałem, że nawet
wygrana w uczciwie przeprowadzonym pojedynku nie daje radości. Nie daje, bo
dawać jej nie może. Odważyłem się poszukać odpowiedzi na cały szereg innych
pytań dotyczących człowieczeństwa.
Okazało się, że jestem zbyt wrażliwy i nie jestem w stanie pojąć
prawideł rządzących dzisiejszym światem. Przyjąłem to.
Już
chwilę później pozwolono mi otworzyć zamknięte dotąd drzwi. Pozwolono też
zaczerpnąć powietrza. Powiedziano, żebym nacieszył się nim teraz do woli, bo
już niedługo znajdę się w takim miejscu, gdzie moim jedynym luksusem będzie
podłoga, na której od czasu do czasu pozwolą mi się położyć. Nie potrafiłem już
nawet swobodnie westchnąć. Ich brutalna bezwzględność była okrutna. Nie
słuchano moich wyjaśnień. Nie wierzono w moje alibi. Nie dawano nawet dojść do
głosu. Z czasem coraz częściej czułem, jak słabnę. Czułem, że nie jestem już
tym, kim byłem kiedyś. Przeczuwałem, że wyrok skazujący zdeterminował całe moje
życie.
Odsiadywałem
od kilku już lat wyrok, za przestępstwo, którego nie popełniłem. Nie sądziłem,
że oni dysponują takimi instrumentami, które pozwolą na swobodne przeglądanie
myśli i na porównywanie ich z efektami moich działań. Nie mogłem uwierzyć, że
znaleźli paragrafy na skrzętnie ukrywane przez mnie plany zburzenia obecnego
porządku. Kiedy zapukali, nie otworzyłem. Kiedy wywarzyli drzwi, schowałem się
w piwnicy. Kiedy dotarli i tu, przywitałem ich serdecznie, mówiąc – „Miło was
znów widzieć”. Kłamałem. Wkrótce przestałem widzieć. To oni w największym stopniu
przyczynili się do tego. Dziś wiem, że powinienem im za to podziękować, bo
patrząc na to, co dzieje się dokoła, jestem szczęśliwy, że nie muszę już tego
oglądać, że nie mam możliwości dotykania wzrokiem świata.
Na
twarzy poczułem raz jeszcze promienie słońca. Być może już po raz ostatni. Nie
próbowałem nawet ich zatrzymywać, wiedziałem, że krocząc po tej cienkiej linii,
prędzej, czy później spadnę w przepaść. Na samym jej dnie czekać będzie na mnie
nagroda. Tak przynajmniej od pewnego momentu życia sądziłem. Nie mogłem
zapomnieć tych chwil, w których otoczenie przekonywało mnie, żebym się nie bał.
Ja jednak chciałem się bać i chciałem płakać. Nie potrafiłem. Nie miałem od
kogo się nauczyć.
Idąc dalej ścieżką miłości, lista potencjalnych kandydatów
mocno się skurczyła. Przecież od tej pory wszyscy oni byli moimi braćmi. Tak
przynajmniej sądzili… Stąd pewne niezrozumienie, bo nie mogliśmy być rodziną i
to z tej jednej przyczyny, że Kain był tylko jeden, ja nie lubiłem nikogo
naśladować, choćby nie wiem, jak bardzo dobry był w swoim fachu. Przyznałem im
jednak rację, dla własnego spokoju i poprosiłem ich o pomoc w staniu się jednym
z nich. Uwierzyli, że chcę być taki, jak oni. Okrutni. Źli. Zakłamani.
Potrzebni…
Przy ich boku czułem się fatalnie, czułem jednocześnie, że
należę do nich, że mimo pewnych oporów, przyjęli mnie w swoje szeregi. Nie
oczekiwali podziękowań. Zdradził mnie subtelny błąd, ten jeden jedyny fałszywy
krok, niepotrzebna myśl i zbyt duże oczekiwania. Gdybym przystał na ich
warunki, gdybym do gry dołączył później, gdybym mógł wcześniej poznać reguły
gry, ich gry, dziś byłbym wolny… dziś nie czekałbym na egzekucję. Dziś wiem, że
już nic mnie nie uratuje. Świadomość tego jest dość przykra. Przejęli kontrolę
nad moim ciałem, nad moim umysłem… przegrałem.
Jestem już tylko marionetką w ich rękach i tylko oni znają
czas i okoliczności pociągnięcia za sznurek. Czuję, że koniec jest juz bliski.
Wszelkie podejmowane przeze mnie próby ucieczki spełzły na niczym. Mam poczucie
winy, bo nigdy nie powinienem był im zaufać. Nie przewidziałem jednak tego, że
ich radość po moim tryumfie jest tylko grą pozorów. Wygrany już pojedynek, oddałem
walkowerem. Straciłem nadzieję.
Komentarze
Prześlij komentarz